czwartek, 17 marca 2011

Sega!

Wtorek okazał się być dniem pracującym. Ale nie tylko bo plażującym również.

Bo plan był taki, żeby się spotkać i ustalić coś w związku z naszym ostatnim, cudownym pomysłem, mianowicie wyjazdem na Madagaskar.

Sam zamysł pojawił się już dość dawno, jednak ten tydzień miał być jego zwieńczeniem, w postaci kupna biletów.

Mięliśmy się więc spotkać wszyscy chętni. Wszyscy czyli 5 osób. Polska razy dwa, Kanada, Słowacja i nasz nowy nabytek w postaci Syro, czyli Holendra.

Ja miałam jeszcze dowiedzieć się o możliwość zmiany biletu powrotnego, co okazało się wykonalne.

Thea za to jechała razem z Filipem na wycieczkę po wyspie, więc i tak byliśmy z planowania odrobinę wyłączeni. Mimo to Syro przyjechał, Michalea dojechała do nas później po pracy.

Pojechaliśmy więc z Syrem (SEREM?!) na plażę i tam na nią czekaliśmy. Trochę jej się zasnęło w autobusie, to ją wzięli i z niego wywalili. Ale dotarła. Wszystko było też dobrze, dopóki nie poszliśmy się kąpać. Chciałam ich ochlapać wodą i co? I wyrwałam sobie bark. Ale wyrwałam skutecznie i boleśnie, an tyle, że ból utrzymuje się już ponad półtora tygodnia… Cudnie.

Wracaliśmy już do domu, gdy okazało się, że nasz dom chce jechać na Sega evening, czyli na oglądanie i naukę tańca sega. Problem był w tym, że byliśmy w autobusie, nie wiedzieliśmy kiedy dojedziemy do Port Louis. Na szczęście trafiliśmy na szalonego kierowcę, który zawiózł nas tam w mgnieniu oka, jadać z prędkością światła i zwalając nas prawie z siedzeń.

Stamtąd sprint na drugi dworzec, żeby jak najszybciej dostać się do domu, skąd odjeżdżał van. Cudem udało nam się zdążyć na ostatni autobus jadący do domu. Pojechaliśmy więc radośnie, zaopatrzeni w puszkę piwa, gotowi na kolejne starcie z autobusem. Udało się. Nawet wyrobiliśmy się jeszcze z prysznicem przed wyjściem. Cała trójka.

Pojechaliśmy więc do hotelu w Tamarine, w celu zdobycia wiedzy tanecznej. To jak te dziewczyny tańczą, przechodzi ludzkie pojęcie. Ciężko mi opisać, bo za bardzo się ruszają i jest za ładne to to.

Posiedzieliśmy tam ze 2 godzinki i do domu. Tam posiedzieliśmy kolejne kilka na tarasie. I też było sympatycznie. A co!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz