czwartek, 10 marca 2011

Nurkinienurki.

Środa. Czyli w końcu dzień wolny! Juuuuhuuuuu! Niech żyje Lord Shiva!

Z tej oto wspaniałej okazji wybrać się mieliśmy na plażę.

Początkowo plan był nurki, jednak się on wziął i zmienił. Później miała być wycieczka na południe. To też się odwołała. Więc wróciły nurki, ale z innym centrum nurkowym. I wróciła plaża.

Na tym też w końcu stanęło. Z tym, że na nurki zasadniczo jechał drugi projekt plus ja i Filip. A na plażę cała reszta domu. Chyba tylko z małym wyjątkiem w postaci Sophie (Chinki), która była mocno antyplażowa, a też tego dnia wybrała się oglądać w Grand Bassin Shivę.

Pojechaliśmy więc z Filipem, o jakiejś nieludzkiej godzinie w stronę Trou aux Biches. Co tam, że jechaliśmy ponad 2 godziny. Co tam, że żaden autobus od nas z domu nie jechał do Port Louis. Bo się trochę ulice zakorkowały przez pochody Shivy. Dlatego ryzyk –fizyk i jedziemy do Rose Hill. Nie to, żeby autobusem. Bo przecież też średnio jeździły. Z jakimś dziadem tutejszym jego samochodem. Oczywiście chciał nas oskubać na 100 rupii, dlatego zostawiliśmy mu 50. Niech spada z taką pomocą. Z Rose Hill do Port Louis już normalnie Expressem. Klimatyzacja taka, że na początku zimno jak szlag, ale później jest ok. Raz na miesiąc może być przecież człowiekowi chłodno.

W Port Louis przesiadka i jedziemy dalej. Oczywiście wszyscy już na nas czekają, żeby nie było wątpliwości. Nie wiemy też gdzie dokładnie jedziemy, ale tym tu też nauczyliśmy się nie przejmować. Przecież znajdziemy.

Dojeżdżamy, czekamy bo nikt nie odbiera, czekamy dalej, w końcu ktoś odbiera, idziemy.

I co?

I Pani mi mówi, że ok, mogę nurkować, ale muszę czekać ze 3 godziny i nurkować z jakimiś obcymi ludźmi, a nawet nie ze znajomymi. Wypchajcie się moi mili, idę na plażę! Filip został, dał nura, ale go nie porwało. Bo to był zasadniczy błąd, żeby nurkować tam, a nie z Wojtkiem. Ale o tym potem.

Na plażę po jakiejś godzinie dojechała i reszta, zaczęło się robić coraz fajniej. Ale też do czasu.

Ten Cymbał Hindus (sorry Ani, wiesz, że Cie uwielbiam, ale wtedy myślałam, że Cie wypatroszę… a i chyba nie rozumiesz po polsku…) zamówił vana na 8 osób, kiedy było nas tam 11. A jak się to okazało, to już trochę nie było czym wracać. Należało załatwić jakiś samochód, co na szczęście nam się udało. I w ten oto cudny sposób, kosztujących nas jedną kłótnię i bardzo dużo stresu, zakończyliśmy wyprawę na plażę. Cudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz