czwartek, 17 marca 2011

Gin z tonikiem i gladiator

Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację zdrowotną, zmuszona zostałam do nabycia ręki gladiatora. I poszukiwania tego uroczego sprzętu. Nie było to wcale łatwe, bo szczególną cechą wyspy jest to, że jak potrzeba czegoś bardzo określonego, to tego autentycznie nigdzie nie ma. I właśnie stabilizator należał do takich oto przedmiotów.

Jak wiadomo można tu kupić wszystko. Ilość towarów z Chin przechodzi ludzkie pojęcie, dziwność ich także. Niektórych przedmiotów przeznaczenia się najzwyczajniej w świecie nie zna, ale chyba nie w tym rzecz. Handel to handel, trzeba to wszystko opylić. I należy przyznać, że jakoś im to wychodzi.

Ale jednak akcja zwieńczona sukcesem, ręka do uratowania!

Później dla odmiany deszcz. Nie to, żeby nam się zamieniła ulica pod domem w rzekę. Nie, to nie to.

Trzeba przyznać, że od kiedy wyjechały Indie nasz dom obumarł. Nic się nie dzieje, codzienne rozmowy o życiu i śmierci na balkonie w akompaniamencie ginu z tonikiem to już nie to samo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz