No to tak.
Maurycy porwał internet, dlatego trzeba było sobie radzić w inny sposób.
Najlepszy okazał się ten najprostszy. Pisanie w wordzie, żeby później wszystko jakoś, z lekkim tygodniowym opóźnieniem wrzucić.
Jednak nie chodzi o przygody związane z połączeniem, a samo to, co się działo.
Wszelkie nieścisłości czasowe wynikają z przyczyn niezależnych od bohaterów.
Dlatego też, z tego miejsca chciałam pozdrowić McDonanl's ponieważ na wyspie występuje tylko jeden, jednak posiada wifi. Wolne, bo wolne, ale jest. Ha!
Wszelkie bóle, które nastały po przygodzie z materacem, na szczęście dość szybko minęły. Faktu, że przez najbliższe 2 miesiące będę musiała przeżywać to codziennie - nie przyjmuje do wiadomości. Warto zapominać o tych doświadczeniach, nawet na kilka godzin, których w łóżku spędzać nie trzeba.
Jednak nie w tym rzecz.
Dziś było nasze pierwsze spotkanie, oficjalne rozpoczęcie programu (program nazywa się Fight Against Poverty), czyli jakby nie patrzeć walczymy z biedą. Trochę jej tu jest, czego nie widać na zdjęciach, które można wygooglować.
A zatem zostało ustalone. Jutro zaczyna się praca. No kto jest szczęśliwcem i spośród 14 osób w domu ma robotę? No kto? (tak tu pracują 3-4 osoby, reszta ciut mniej, przygotowuje prezentacje i nie wiadomo co jeszcze).
No właśnie. Odpowiadać chyba nie trzeba.Przejdźmy dalej, do rzeczy przyjemniejszych.
WYPRAWA DO SKLEPU.
Także wyzwanie.
No dobrze - jedziemy. Wiadomo jak to jest. Święto (wciąż nie wiem jakie, ale czy to ważne? istotne, że się nie pracowało).
Jednak okoliczny supermarket ma być otwarty. Podjeżdżamy, ludzie są - dobry znak. W takim razie konfrontacja z bankomatem. Marii - Rosjance, udało się bezbłędnie. Thea - Kanadyjka, również sobie poradziła (no z małym problemem, bo wyciągnęła za pierwszym razem porażające 100 rupii, czyli jakieś 10zł, ale za drugim razem - pełen sukces). No i przyszła pora na Chinkę. No to to już była zabawa. Jak się wkłada kartę? No niby normalnie. Ale można jak widać nienormalnie i karta odmawia współpracy.
Czyli pomoc ze strony Rosji (ach Chiny i Rosja, wieczny konflikt). Poziom agresji ze strony Blondynki wzrasta, ale to dopiero pierwszy etap i pierwsze starcie.
Po 2 próbach w jednym bankomacie, pora na drugi. Ten już działa, Rosja znów przybywa z odsieczą, rupie są już bezpieczne w chińskim portfelu.
No dobrze. Czyli sklep. Żeby to było takie łatwe. Okazuje się, że jednak święto zechce jeszcze pokrzyżować nasze plany. Czyli sklep jest zamknięty (no był otwarty, ale do 12.30). Kolega tutejszy, Nawaz, który nas przywiózł już zdążył wykonać kolejny kurs z chętnymi do sklepu. Zatem znów zamiana i mówi, że odwiezie tych co ma w samochodzie, po nas przyjedzie za 15 minut i zabierze do sklepu, który jest czynny bez względu na święta.
No faktycznie był, tylko dlaczego musieliśmy czekać na niego 50 minut zamiast 15, o których mówił? Bo na Mauritiusie czas płynie inaczej, jak będziesz na czas, to chyba jesteś nikim (interpretacja osobista, ale coś czuję, że zgodna z prawdą).
Zapominamy o czekaniu, zakupy dla 14 osób to przecież priorytet. No ktoś musi kupić srajtę i proszek do prania. I rzeczy na obiad.
Czyli robimy zakupy. Nasz zestaw w sklepie - Polska, Rosja, Chiny, Indie i Mauritius. Źle wróży. Źle się też w końcu dzieje. Zguba za zgubą, emocje powoli biorą górę. Biedna Sophie gubi się co chwilę, co doprowadza Marię do pasji. Po nawoływaniach do zachowania spokoju, zaczyna się stosować. Czas płacenia, udaje się, pora do domu.
Tam bez zmian. Druga część, która przybyła z kraju, w którym produkuje się wszystko, co może robić? Siedzi przy komputerze! (czyli w sumie pozycja została zachowana bez zmian).
Niby wszystko spoko, ale nie ma wszystkich.
Filip, razem z Theą i naszą nową koleżanką ze Słowacji pojechali na plażę. Nikt nie wiedział którą wybrali, ale co tam. Było jeszcze wcześnie - mają czas.
No ale czas mijał, spacery miały miejsce, a ich nie ma. Ciemno się zaczyna robić, więc zaczęłyśmy sie denerwować. Bo rabują, mordują tu, to co? Jak mamy się nie martwić?Jedyny telefon, który mają ze sobą oczywiście jest wyłączony (bo po co ma być włączony?).
Znajdujemy numer do Kanady.
Dzwonimy, odbiera ktoś.
-Jest Thea?
-Nie. Jest na Mauritiusie.
No to rzut słuchawką za 3 punkty. Bo wiadomo, że rozmowy Mauritius-Kanada, są z tych, które są w stanie mocno uszczuplić zasoby karty telefonicznej.
Zguby się znalazły w końcu koło godziny 20, czyli zdecydowanie za późno jak na radosne przechadzki po Roches Brunes.
Rzeczy zwykłe następują - obiad, spotkanie całej grupy, aż w końcu nocne rozmowy na balkonie.I tu się zaczyna.Jak u kogo wyglądają studia, sprawy podstawowe.Jednak znacznie ciekawe rzeczy opowiadają Hindusi.Jeden z nich jest z potomkiem Kriszny. Nie będziemy sobie przecież żałować z przodkami. A jak powszechnie wiadomo kast w Indiach oficjalnie nie ma, dlatego drugi już zdążył nam powiedzieć, że jest z kasty Braminów (najwyższej). To oznacza, że mamy już swoich ludzi nawet w Indiach.Chyba czas myśleć o wycieczce.
W końcu może nas tam przyjąć nie byle kto!
A teraz część edukacyjna.Przekleństwa w hindi.
maderćot - motherf*cker
penćot - sisterf*cker
kutia - dzi*ka
a Filip jak miał 15 lat, to czytał kamasutrę. Jak wiadomo najlepszy bestseller indyjski. I co? I "got excited", jak sam przyznaje.a sami mówią, jako obywatele kraju konserwatywnego, że już 2000 lat temu w Indiach było 107 pozycji... no chyba wiadomo jakich i czego.
Kwestie siedzenia w kucki i medytowania, też są niczego sobie. Byli u nich tacy, którzy czerpali energię ze słońca, nic nie pili, nic nie jedli, a wytrzymywali w tej pozycji ponad 100 lat.
-Can you imagine?
-No I can't. Sorry.
Znaczy, że to lepsze niż fotosynteza, bo do niej rośliny potrzebują jednak wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz