piątek, 11 lutego 2011

budka na kółkach

U nas cisza i nuda. Bo co może być innego na rajskiej wyspie? Nic się nie dzieje, żłobek wciąż (wspaniale, że nikt oprócz naszej 3 z dziećmi i Mihaeli w biurze nikt tu nie pracuje… AIESEC chyba się nie spisał w sprawie załatwiania pracy w swoim cudownym projekcie) i autobusy. Czego więcej chcieć.

Oprócz tego malaria cały czas cierpi noga ją boli i nie jest zbyt wesoło. Dostała przecież izolatkę do spania, nie można się dziwić, że się nie cieszy. Bo izolatka to pokój z dziurą pod sufitem, więc wszystko słychać z zewnątrz.

W związku z tym, że noga = cierpienie, Kasia pojechała do kolejnego szpitala. Tym razem jednak zdecydowała się na szpital prywatny. I czego się dowiedziała? Że noga jest skręcona, nic jej nie ugryzło, leki które dostała działały wręcz odurzająco. Jednym słowem kochajmy maurytyjską służbę zdrowia! Szczególnie za zbieżne diagnozy, których nam dostarcza, jak również radość dzięki której mamy się z czego śmiać. Dobrze, że nie chodziło o nic poważniejszego.


Co się dzieje oprócz tego?

Wzrasta i umacnia się nasza miłość do kuchni wyspy. Farata. Och. Naleśnik z mieszkanką trzech mazi w środku i chili. Pyszności. A kosztuje 10 rupii czyli jakąś złotówkę.

Oprócz tego różne dziwne rzeczy obtoczone ciastem i smażone w głębokim tłuszczu. Różne rzeczy smakołyki zaczynające się od chleba, przechodzące przez bakłażana, chili, kończące się na cebuli. Czyli wszystko czego dusza zapragnie, smażone w oblepionej tłuszczem budce na kółkach. Tak, tak, tak.

Jednak nie stołujemy się (znów raczej mało pasujące słowo, bo stołów to tam próżno szukać) tylko tam. Właściciel naszego domu przygotowuje nam kolacje na zamówienie. Dostaliśmy od niego menu i możemy sobie wybierać. Całość (ostatnio ryżu był jedynie 5 litrowy garnek, czyli udało nam się z niego pochłonąć może 1/3, plus danie główne – kurczak lub ryba i sałatka) to porażająca kwota 50 rupii! Ciężko nam się chyba będzie wypłacić.


Co u nas jeszcze. Imprezy. Domowe, czyli siedzenie na tarasie, picie piwa, gry w karty i temu podobne rozrywki. Nic specjalnego, ale chociaż ze sobą rozmawiamy. A to ważne, bo w drugim domu nawet takiej rozrywki nie mają. Wszyscy siedzą cały dzień w Internecie i nic więcej, U nas jest rodzinnie.

Dlatego chyba zaprosili nas na imprezę. Do siebie. Teraz już wiemy, że życie bez Internetu wynagradza nam to, że siedzimy wspólnie i dobrze się bawimy. No i mamy drzwi w pokojach. Bo tamci takiego luksusu nie zaznali. Żyją w klitkach bez okien (nie wszystkie są takie, ale spora część), które od korytarza odgrodzone są jedynie zasłonką. Nie ma tam nawet stołu, przy którym mogliby wszyscy usiąść. Sympatycznie.

Z innych możliwości na rozerwanie się mamy w sobotę konferencję. Zaczyna się o 8 rano, czyli musimy z domu wyjść koło 7. Żeby nasze 15 osób się umyło potrzebujemy chyba wstać kolo 5.30. AIESECu kochany dziękujemy ci za zapewnienie nam niezapomnianej soboty.

2 komentarze:

  1. czemu tyklo wy pracujecie? a reszta nic nie robi? i tak caly wyjazd bedzie? bez sensu! ale ty mialas szczescie i dla ciebie praca jest;)
    loweeee!

    OdpowiedzUsuń
  2. powoli bo powoli, ale coraz wiecej osob ma prace. poki co zbliza sie cyklon i nie ma po co wychodzic z domu be leje.

    OdpowiedzUsuń