Kolejny dzień.
Praca. Och tak, jak wspaniale. Wstawanie z materaca, który przypomina konsystencją kamień poszło całkiem nieźle. Godzina 6.50 rano bardzo temu sprzyja. Niemniej nastał pierwszy dzień w pracy.
Najpierw byłyśmy w siedzibie Caritasu. Była klimatyzacja, więc spotkanie należy zaliczyć do udanych. Pani opowiadała jak działa organizacja, co robią na wyspie. Wszystko spoko, dopóki nie trzeba było wyjść na zewnątrz. Ale kiedy już to nastąpiło – kierunek żłobek.
Slumsy gorsze niż nasze (i to znacznie, wszędzie blacha zastępująca ściany) i gdzieś tam, mała budka, w której siedzą małe maurytyjskie dzieci.
Panie, które się nimi opiekują – bardzo miłe. Choć traktowały nas jak niedorozwinięte. Dostałyśmy dlatego zadanie – wyciąć rybki i koniki z papieru. Najpierw trzeba było je odrysować (powiedziałam Pani, że jeśli odrysujemy 2 takie same to nie będą pasować, jednak mi nie uwierzyła – błąd i dziewczyny robiły wszystko 2 razy), a później wyciąć i pomalować farbami. Zadanie akurat dla nas, poradziłyśmy sobie wręcz bezbłędnie.
Jednak z powodu prostego – żłobek jest czynny do 12, nie udało nam się rybek i koników skończyć. Jeden z największych problemów trafił się Karolinie. „AAAAAAAA obcięłam ogon mojemu konikowi!!!” i co teraz? No nic, okaże się w piątek (tak, jutro znów tajemnicze święto, choć może chodzić o nowy rok w Chinach…).
W czasie naszego malowania, koleżanka z Rumunii – Mihalea, miała równie interesujące zadanie (jako czwarta miała dziś pracę). Siedziała w klimatyzowanym biurze i porządkowała akta – od tych sprzed 3 lat do dziś.
No sądzę, że jednak nam żłobek lepiej wyszedł. Bo w końcu o czym teraz musimy myśleć? Czy uda nam się uratować ogon?!
Po pracy, czyli trochę popołudniu poszłyśmy się przejść. Zgubiłyśmy się bezbłędnie, ale chociaż udało nam się zjeść pyszny obiad na bazarze.
Och tak, jedzeniu tutaj warte jest swojej ceny (jakieś 4 złote za miskę jedzenia w obrzydliwej budzie), którego nie da się przejeść.
Po jedzeniu przejście po mieście, oczywiście spotkaliśmy resztę naszej grupy. Bazar, bazar, ale chyba nikt nic nie kupił. Chodziliśmy jednak przez 3 godziny, bo trzeba było czekać jeszcze Mihaelę, bo praca w biurze to przecież koniec dopiero o 17. Jeszcze trochę i będziemy jej zazdrościć…
Po przejęciu Dziewczęcia z Rumunii jedziemy do domu, bez szczególnych wybryków. Wizyta w sklepie 15 piw dla wszystkich i jest fajnie. Szkoda tylko, że idzie się do domu pół godziny, wszystko ciężkie jak cholera, bagietka łamie mi się w łapie, a reszta się śmieje, że przez nią wyglądam jak żołnierz. Dzięki.
Maria jak zawsze wciela się w kurę domową (chwała jej za to) i robi obiad dla całego stada. W tym czasie Kasia, w stanie lekko wskazującym spada z krzesła. Na pytanie zadane w nocy – koło 3, czy pamięta, pada odpowiedź „CO?! KIEDY?! NIEEEEE!” i tak to u nas wygląda…
W nocy jedziemy i tak na imprezę. Oczywiście nikt oprócz nas się nie bawi. Dlatego uczymy się Bollywood Dance. Idzie nam swietnie, wszyscy patrzą się jak na bandę debili. W sumie o to chodziło.
Tany tany, ale trzeba się też czegoś napić. I tu się zaczyna. Idziemy do baru, zamawiamy co trzeba i chcę zapłacić kartą. Wszystko ok., wpisuję pin, a ten cymbał mówi mi, że karta ani nie idzie. No jak tak, to zapłacę gotówką, ale poproszę o wydruk, że karta faktycznie nie poszła. No to ten matoł na to, że nie może mi dać, bo mu się mnie drukuje. No to awantura, żeby mi pokazał, że faktycznie nie poszło. W końcu wchodzę z nim za bar, i ten każe mi przeciągnąć jeszcze raz kartę, bo chce mi udowodnić, że faktycznie nie działa. Nabija dychę, ja stukupuku pin i co? I działa! No to sorry, że on nie chciał bla bla bla. Oddał gotówkę, więc ok. No ale nie będzie mi tu jakiś tubylec robił koło pióra! Pfff… !
Po przygodach w barze, czas na nowe rozrywki. Jest 3 nad ranem czyli to już najwyższa pora na kąpiel w oceanie. Braki w kostiumach kąpielowych należy pominąć, po prostu było nieźle.
Następnie stały punkt programu – gdzie jest Filip. Nie ma, nie ma, w końcu się znalazł przed 4 i udało nam się pojechać do domu.
Międzynarodowa banda dociera do domu szczęśliwie.
Czas spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz