Zapowiada się normalnie. Żłobek - czyli pobudka przed 7, co jak wiadomo stanowi niezmierną przyjemność, choć w tych warunkach pogodowych nie jest niewykonalne, bo dużo dłużej się nie da wytrzymać w zamkniętym pokoju. Ale zanim będzie praca, trzeba do niej dojechać. Wiadomo, autobus. Mamy być na miejscu o 9 (przez te 2 tygodnie nie było to wykonalne). Wychodzimy z domu codziennie o 7.30 i jeszcze nie udało nam się być na czas. Korki. Niby kto by pomyślał o korkach w Afryce. A jednak. Nie dość, że jeżdżą tu po lewej, to jeszcze się korkują. I trąbią okrutnie. A jak korek, to nie dość, że głośno, to jeszcze w pełnym słońcu. Czyli przyklejam się do siedzenia ze sztucznej skóry na dzień dobry. I to codziennie.
Nie skończę z tymi autobusami. Bo jest w nich jeszcze jedna zadziwiająca mnie instytucja. Sznurek. Sznurek zakończony dzwonkiem nad uchem kierowcy. Ciągniesz, on dzwoni i autobus się zatrzymuje na najbliższym przystanku. Takie to proste! (no dobra, w tych „nowocześniejszych” choć to słowo to jednak pewne nadużycie, są dzwonki jak do drzwi, które też wydają z siebie odgłos).
Ponadto autobus jest niczym ogólnokrajowy przegląd mundurków szkolnych. Bo tu praktycznie w każdej szkole są one obowiązkowe, niezależnie czy to żłobek, czy liceum. Są i już. Więc jeszcze trochę i będę wiedziała, w której szkole jaki uniform.
KONIEC Z AUTOBUSAMI. Przynajmniej na jakiś czas, ale to jednak w nich spędzam gros czasu i są one wyjątkowo odległe od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni, a też naprawdę potrafią zadziwiać.
Wróćmy jednak do tego, po co tu jestem. Do pracy. W żłobku świetnie, dzieciaki się ganiają, krzyczą (zacznie to nam przeszkadzać dopiero następnego dnia) i puszczają bańki. Mamy jednego piłkarza, który specjalizuje się w kopaniu piłki do celu. Zazwyczaj jest nim Thea i jej głowa. Tak, ją też to bardzo bawi, szczególnie, że mu to wychodzi.
A po pracy ma nas czekać nie byle jakie wyzwanie! Wizyta w Macu i korzystanie z Internetu. Wybitne osiągnięcie. Udało mi się tylko wrzucić kilka zaległych postów i Internet w sumie odmówił współpracy. Nie wymagajmy jednak za dużo. Bez przesady.
Później poczłapałyśmy trochę po mieście, spotkałyśmy naszego tubylca Stephano i w sumie musieliśmy już wracać do domu, bo Kaśkę coraz bardziej bolała noga. Do tej pory myśleliśmy, że to tylko stłuczenie (tylko jej udało się póki co spaść ze stołka), kolejna propozycja to meduza (po kąpieli w oceanie nad ranem). Ostatecznie padło na szpital. Jedzieeeeemy!
Również specyficzne doświadczenie. Wielka sala, w której na przyjęcie czeka mnóstwo ludzi. Rejestrują naszą kuternogę i czekamy. Zastanawialiśmy się tylko jak przeczytają jej imię i nazwisko. W końcu nie jest nawet zbliżone do tych, które tu funkcjonują. Moja sugestia dla imienia Katarzyna to „Katamaran”, co do nazwiska nie miałam pomysłu. Po niecałej godzinie pada wymarzone „Łolkoł”. Nie do końca wiemy skąd im się to wzięło, jednak chodziło o nią.
Druga kolejka za kolejnymi drzwiami i w końcu wchodzi. Chora na nogę, więc lekarz pyta się o to czy nie jest w ciąży. Kto wie, może tu rodzą przez kostkę?
Pan lekarz powiedział, że moskito. Na wszelki wypadek nie dotknął nawet nogi, ale orzekł, że to ugryzienie. Góra leków przepisana, pobrana z apteki i można wracać. Tym bardziej, że w domu czeka kolacja w postaci zupy – specjalności wyspy. Stan rywalizacji – jednamalariopodobna ofiara.
Po jedzeniu należny odpoczynek. W końcu trzeba odespać szlajanie się w sobotę. Tak to kolejny dzień, ale co z tego?!
Czy należy się przejmować w zaistniałej sytuacji tym, że materac jest kamienny z wyrobioną dziurą na tyłek?! NIE. Trzeba odpoczywać, póki dają!
myślę, że maurytyjskie autobusy mogły wzorować się na tych maltańskich. Wskazywałaby na to instytucja sznurka (geniusz), a także obite mundurkami siedzenia;) Ponadto interesującym jest absolutny brak drzwi oraz kierowca-bileter który z 5 euro wydaje 3 mimo, że przejazd kosztuje 47 centów. Pomysłowo, czyż nie?:D
OdpowiedzUsuńPozdro Grochu!
Grą
No to może jest to jakaś prawidłowość wyspiarska? Może uda nam się stąd gdzieś wybrać i wtedy się okaże, czy gdzie indziej też tak jest. choć osobiście uważam to za wielce prawdopodobne!
OdpowiedzUsuń