Przyznać muszę, że coś mi się wzięła i zgubiła chronologia ostatnimi czasy.
Już pomijam komentarz o wartkości akcji, a raczej jej braku. Z tego względu informuję co poniektórych, że nie w tym rzecz. Akcja to jedno, opis konfrontacji ze światem afrykańskim to drugi. Więc się Panie T. odczep.
Do rzeczy.
Co się dzieje.
No schodzi skóra. Ale nie bójcie się, schodzi w sposób kontrolowany, mianowicie większość braków już prawie została wyrównana… uff.
Co tam jeszcze.
W poniedziałek pojechałyśmy z Thea do Grand Baie. Znów. Nie to żebyśmy się jakoś stęskniły za tym miejscem, które spieka plecy. Niespecjalnie. Miałyśmy misję. No może bardziej ja miałam niż ona, ale Kanada chciała pomóc. Misja była bardzo prosta. Udać się do szkoły nurkowej w celu zapoznania się z cenami nurków. W sensie ile kosztuje zejście pod wodę, by zaprzyjaźnić się tutejszą oceaniczną florą i fauną. O ile można o nich pisać w wypadku świata podwodnego. Ale chyba można.
Dotarłyśmy więc Expressem do Grand Baie i udałyśmy się najpierw w rejon wybitnie turystyczny. Wszędzie kłębiło się od kiczowatych koszulek z dodo, kulek z pseudo śniegiem, podrobionych okularów i tym podobnych. Wszystko czego zapragnie dusza prawdziwego turysty.
Średnio chyba się wpisałyśmy w ramy wspomnianego, bo nasze zakupy w tym raju nie były zbyt owocne. Niezrażone udałyśmy się dalej, w końcu celem był Pan Nurek.
Zbłądziłyśmy jednak. Wstępując do baru na drinka. Ach co to był za drink! Za 100 rupii, czyli niecałe 10 złotych (plus podatek, raptem 15%...) dostałyśmy Long Island Ice Tea. Jaaaacieeeee! Dawno takiego dobrego nie piłam. Siedziałyśmy nad nim czas jakiś, można wręcz powiedzieć, że czas dłuższy. Okazał się on też dla nas prawie zabójczy.
Ponieważ na wyspie nastał okres deszczowy, jak łatwo się domyślić pada. Ale nasze pada nie równa się tutaj pada.
Ulice w ciągu mniej więcej 4 minut zamieniają się w rzeki, woda wylewa się na chodniki, a krawężniki naprawdę są wysokie, samochody zatrzymują się na środku ulicy, bo woda zalewa silniki. I tak się dzieje codziennie.
Dlaczego to piszę?
Bo w czasie drogi do szkoły nurkowej, taki właśnie deszcz nas złapał. A żeby nie było wątpliwości. Jak siedziałyśmy z tymi drinkami, to świeciło piękne słońce. Cały czas. Jednak w momencie gdy wstałyśmy od stolika, nastał deszcz. Dlatego my, dzielna ekipa kanadyjsko-polsko, dalej brnęłyśmy do przodu. Zajęło nam to jakieś 20 minut, co spowodowało, że byłyśmy mokre do ostatniej nitki. No ale, nie jesteśmy przecież z cukru i idziemy dalej.
W końcu udało nam się dotrzeć. I co?! I było JUŻ zamknięte. Myślałam, że się zastrzelę. Przyszłyśmy o 16.45, a czynne było do 16.30. Siedzenie w barze w związku z tym, po prostu pozostawię bez komentarza…
Po pocałowaniu klamki mogłyśmy wybrać się jedynie w drogę powrotną. Mokre próbowałyśmy złapać autobus. Marnie nam to jednak jakoś wychodziło. Nic bez przystanku nie chciało się zatrzymać. Trochę szkoda, bo trochę lało. Doczłapałyśmy więc w końcu na jakiś przystanek. Tam też zjawił się ostatecznie autobus, którym pomknęłyśmy do domu. Zabrało nam to jedynie z godzinę, żeby dotrzeć do Port Louis. Tam cudem złapałyśmy ostatni autobus do domu.
Tak też cudownie zakończyła się nasza przygoda.
Co się działo dalej? Hmm no właśnie. Błąd pisania raz na jakiś czas.
Trafilem tu jak zwykle bywa przez niezawodne forum fanow Subaru. tak sie sklada ze od wtorku bedzie z zoną na tej - zapewne pieknej i dzikiej wyspie - dwa tygodnie.
OdpowiedzUsuńCzy jest z Toba jakis kontakt - np spotkanie.
Jestes na mauritiusie od paru dni - ale pewno wiecej wiesz. My bedziemy w Mont Choisy. jest na tej wyspie sporo Polakow. Kiku z nich poznalem przez net. nawet bedziemy mieszkac u naszej rodaczki. A i cetrum nurkowe jest tez w Grand baye "Wojtek Diving".
Pozdrawiam I moze do zobaczenia
Podaje adres mailowy
J_Plonski@vp.pl
tel - na esemesy +48500128304
Misja mnie "kreci". W podrozach po swiecie spotkalem juz kilka osob jak Ty - na misji.